Na początku tego kończącego się tygodnia byłam kilka dni w Warszawie i mimo zabiegania odnalazłam w niej trochę spokoju. Stolica wywołuje u mnie skrajne emocje i odwiedzam ją raz na kilka lat, tym razem zakochałam się w niej od razu. Wcześniej bywałam w tym zabieganym mieście przy okazji wizyt w teatrze, czy z wizytą u znajomych, ale nigdy nie miałam czasu powłóczyć się sama. Dlatego przyjechałam kilka godzin wcześniej by znaleźć na to czas. Lubię stare kamienice i szerokie ulice oraz liczne drzewa na podwórkach. Wielką radość sprawiało mi również obserwowanie starszych ludzi, którzy są uśmiechnięci od ucha do ucha i bije z nich coś magicznego, że chciałoby się przysiąść z nimi na ławce i popatrzeć na przechodniów. To dla mnie nowość, w żadnym mieście to tej pory nie przyszło mi spotkać tyle starszych osób. Mieszkałam już kilku miastach i nigdzie nie byli oni tak wkomponowani w krajobraz miasta. I to właśnie przywołało u mnie falę wspomnień z dzieciństwa i upiekłam sobie chałkę, którą jadłam przez 3 dni:) Ale ostatniego dnia nie była już super świeża, więc szybko namoczyłam ją w mleku i jajku i usmażyłam. Obawiałam się jak będzie smakować, bo moja chałka miała dużą ilość kruszonki i cynamonu. To było jedno z najlepszych śniadań tego lata jedzone na parapecie. Jak ja chciałabym mieć we Wrocławiu takie szerokie parapety na które z powodzeniem można siedzieć:) Przepis banalny, ale warto go podać:)
- 1/2 czerstwej chałki /6 kromek
- 2 jaja
- 1/2 szklanki mleka
- sól, pieprz do smaku
- kilka łyżek oleju rzepakowego lub masła
- Jajka mieszamy z mlekiem, doprawiamy do smaku. Pokrojoną chałkę moczymy z dwóch stron i smażymy na rozgrzanym oleju po kilka minut z każdej strony (o zezłocenia). Podajemy z konfiturą lub w wersji na słono z białym serem i ziołami.